Grabiszycka klątwa

Dawno, dawno temu, żył w Grabiszycach pewien bogaty chłop o nazwisku Seibt.  Wśród sąsiadów uchodził on z osobę o zatwardziałym sercu. Któregoś dnia do jego domostwa zajechali wędrowni Cyganie. Byli bardzo zmęczeni i liczyli na gościnę w dużym domu gospodarza.  Niestety, bezlitosny chłop wypędził ich ze swojego obejścia.

Zrozpaczeni Cyganie odeszli od jego drzwi, ale rzucili na niego klątwę. Minęły zaledwie cztery tygodnie, a zaczęła się ona spełniać. Najpierw Seibt, jego rodzina i domownicy zostali sparaliżowani. Po paru dniach wszyscy stracili rozum i dostali obłędu. Następnie wszyscy umarli z powodu szaleństwa.

Mieszkańcy Grabiszyc pamiętają, co spotkało niegościnnego Seibta są bardzo gościnni i otwarci na gości.

Wesołe duszki

Pomiędzy Grabiszycami a Leśną wznosi się Stożek Światowida, zwany dawniej Górą Ciasnotą. Jak twierdzą miejscowi, już od najdawniejszych czasów górę tę zamieszkują wesołe duszki. Ich ulubionym zajęciem jest płatanie ludziom różnych figli i psot. Największą przyjemność sprawia im,  wodzenie za nos, tak, żeby człowiek się zagubił. Niejeden z pobliskich mieszkańców, zbytnio ufając w swoją znajomość terenu nie mógł trafić do domu.  Duszki , tak plątały mu drogę, że godzinami chodził trafiając ciągle w to samo miejsce albo do sąsiednich wsi.

Znana jest historia pewnego właściciela ziemskiego, który pewnego dnia wyruszył na koniu do Zgorzelca w interesach.  Jechał dość szybko i wkrótce znalazł się niedaleko celu, w Moys, ostatniej wsi przed Zgorzelcem. Nagle, zamiast zobaczyć zabudowania miejskie, dostrzegł w oddali zarys swojego domostwa. Bardzo zaskoczony podjechał bliżej i wjechał przez bramę. Nie wierząc własnym oczom, zobaczył na dziedzińcu swoich domowników. Byli bardzo zaskoczeni jego tak szybkim powrotem, ponieważ od jego wyjazdu minęło dopiero dwie godziny. To wesołe duszki z Góry Ciasnoty pomyliły mu drogę, że trafił z powrotem do własnych dóbr.

Rycerze – rabusie

Niektórzy twierdzą, że dzisiejszą nazwę wsi „Grabiszyce” zawdzięczają licznym podaniom o panujących tu rycerzach  rabusiach zwanych raubritterami. Było to zjawisko bardzo rozpowszechnione na Śląsku i Łużycach zwłaszcza pod koniec średniowiecza. Najczęściej budowali oni swe zamki na wzgórzach w takiej odległości od siebie, aby móc się porozumiewać i ostrzegać przed najazdem za pomocą znaków dymnych z rozpalanych na wieżach ognisk.

Najsłynniejszym raubritterem z tych okolic był Zygmunt von Schanitz, który rządził w Grabiszycach Dolnych od 1608 roku. Miał on przyjaciela w pobliskiej Baworowej o przezwisku Niedźwiedź. Razem napadali i łupili wszystkich, którzy pojawili się na drodze pomiędzy Leśną a Zawidowem. Zapuszczał się też czasem aż pod Żytawę. Jego nieludzkie rozboje, krwawe mordy i  bezlitosne grabieże, trwające 16 lat, budziły trwogę w całej okolicy. Miara nieszczęść przebrała się, kiedy zuchwale podpalił posiadłość swojego sąsiada z Grabiszyc Górnych, Jakuba vin Knobloch, który w zemście schwytał go i oddał w ręce sprawiedliwości. Rycerz zginął śmiercią męczeńską, tak okrutną, jak całe jego rozbójnicze życie. W 1623 roku na rynku w Budziszynie przykuto go do pnia i przypalano ogniem tak długo, aż skonał.

Ponoć większość panów wsi Gerlachscheim mieszkało na zamku wzniesionym na górze Grodziszcze w pobliżu.  Pierwszy rycerz – właściciel, o którym zachowały się zapiski w Kronikach Zgorzeleckich, był Jone Ervil, który żył tu w latach 1330. On również trudnił się zbójniczym procederem. Miał odwieczne spory z kupcami zgorzeleckimi. Ci zaś zarzucili mu pogwałcenie ich praw i w odwecie najechali zbrojnie na zamek na Grodziszczu. Ponieważ odbyło się to pod nieobecność rycerza, w obronie swych dóbr stanęła żona Ervila. Niestety,  zginęła ona w tumulcie walki stratowana przez konie. Kiedy rycerz dowiedział się o tym, poprzysiągł zemstę.

Wielokrotnie napadał na Zgorzeleckich kupców i grabił bezlitośnie. Zawsze udało mu się ustrzec przed niebezpieczeństwem i nigdy nie ucierpiał w żadnym starciu, dzięki temu, że miał cudownego konia, którego otrzymał od swego pisarza. Zwierzę ostrzegało go za każdym razem, kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo, przez stukanie kopytami. Im bliżej był wróg, tym mocniej bił kopytami w ziemię. Na tym koniu wjechał kiedyś Ervil do Zgorzelca w celu zakupu nowych butów. Kiedy już opuszczał miasto, stanął zuchwale przed bramą i krzyknął „Jone Ervil tu był”. Następnie spokojnie odjechał, gdyż zaskoczeni mieszkańcy nie zdążyli zareagować.

Rozzłoszczeni mieszczanie postanowili bronić swoje miasto przed napaściami rozbójników. Zbudowali więc wokół miasta wał i wzmocnili mury obronne. To tylko zachęciło Ervila, który wrócił z dużym oddziałem zbrojnych i przez dłuższy czas oblegał miasto. Mieszkańcy przeżywali chwile wielkiej trwogi, ale ponieważ był to akurat dzień świętego Hipolita, postanowili się do niego modlić. Ślubowali, że jeżeli im pomoże, będą świętować ten dzień chlebem i wodą. Wtedy zdarzył się cud i wojska odstąpiły od bram miasta. To święty Hipolit im pomógł. Od tej pory obchodzono w mieście ten dzień jako szczególne święto.

Jone Erwil zginął w pojedynku w 1378 roku, ale podobno przed śmiercią zdążył pogodzić się z kupcami ze Zgorzelca.

Przez lata zarówno zamek, jak i okoliczne włości przechodziły z rąk do rąk. Jednym z gospodarzy na zamku był też pewien okrutny rycerz rabuś, który bezlitośnie grabił i mordował. Miał on bardzo pobożną małżonkę, która po latach starań namówiła go, by jej przyrzekł poprawę. Jakiś czas wstrzymywał się od złych uczynków, aż któregoś dnia tak wściekł się na żonę, że wyzwał ją od dewotek, pobił i zepchnął ze schodów. Nieszczęsna niewiasta zginęła na miejscu skręcając kark.

Zamek na grodziszczu już nie istnieje, choć podobno miejscowi znaleźli tam ślady piwnic. Mówią oni, że widzieli w okolicy żonę złego rycerza. Legenda głosi, że dawnymi czasy przychodziła też do wsi. Rozdawała biednym pieniądze, pocieszała chorych, była aniołem stróżem tej okolicy…

Czerwony Georg

Dawno temu mieszkał w Grabiszyckim Lesie, na zboczu góry pewien pustelnik. Był to człowiek wielkiej dobroci, bardzo pobożny i mądry. Wszyscy w okolicy go szanowali czcili, ponieważ pomagał każdemu, kogo spotkał. Przychodzili do niego chorzy, których uzdrawiał. Grzeszników nawracał, poprzez cuda, które czynił. Była to bardzo niezwykła postać, o której mówiono tylko dobre rzeczy nie tylko w Grabiszycach.

Przez swoje działania stopniowo doprowadził do tego, że ludzie stali się rzeczywiście dobrzy, porządni i  sami zaczęli pomagać innym. Po pewnym czasie nikt już nie przychodził do jaskini, po pomoc i zupełnie opustoszała.

Taki stan rzeczy bardzo nie spodobał się mieszkającemu nieopodal diabłu, który bardzo się rozzłościł. Postanowił więc sprawcę tego wszystkiego, sprowadzić na drogę grzechu i występku.

Tysiąc razy próbował nakłonić do grzechu dobrego pustelnika różnymi obietnicami, przyjemnościami, pokusami. Pod różnymi postaciami przychodził do niego w dzień i w nocy, na jawie i we śnie – na próżno. Zawsze, kiedy nachodziły pustelnika grzeszne myśli, odpędzał je modlitwą, postem i chłostą.

Diabeł nie mógł mu nic zrobić, pomimo starań. Widząc swą niemoc, postanowił go zniszczyć. Chwycił olbrzymi głaz leżący w pobliżu, podniósł i … już miał go rzucić w mieszkanie pustelnika, gdy zobaczył niesamowite zjawisko.

Stojąca niedaleko kapliczka nagle pojaśniała niebieskim światłem i wyszli z niej aniołowie w białych szatach. Szybkim krokiem weszli do jaskini i otoczyli  łoże śpiącego spokojnie pustelnika, który nie przeczuwał żadnego niebezpieczeństwa.  W ten sposób zapewnili mu obronę przed atakiem diabła.

Zrozumiał wtedy diabeł, że jest bezsilny i nigdy nie pokona tego dobrego człowieka. Ze wściekłością rzucił na ziemię  trzymany w rękach kamień z taką siłą, że pękł na dwie połowy. Podobno leżą w tym lesie do dziś.

Las wycięto, posadzono nowy, który już wyrósł do dzisiejszych rozmiarów, pustelnik dawno już umarł, a diabeł wciąż nie może pogodzić się z porażką. Do dziś podobno odwiedza miejsce swojego upokorzenia. Ponoć widzieli go drwale i grzybiarze. Można go spotkać w samo południe. Może wy też go spotkacie. Łatwo go poznacie. Chodzi w długim czerwonym płaszczu i szpiczastym kapeluszu. Z jego wściekłych oczu wciąż sypią się iskry nienawiści. Biega po lesie, skacze po skałach i śmieje się złowrogo rżącym głosem.

Z powodu długiego jaskrawoczerwonego płaszcza, w którym chodzi, nazwano go Czerwonym Georgiem.